Zamość

Zamość odwiedziliśmy całkiem niedawno - w pierwszy, kwietniowy weekend, kiedy to z wielką pompą w końcu nastała wiosna (wprawdzie trwała ona już od jakiegoś czasu, jednak nie było dane poczuć jej w powietrzu), albo nawet i lato - takie wysokie temperatury były. 

Miasto to od dawna było na naszej TOP liście. Raz, że stosunkowo blisko Warszawy, a dwa z powodu posiadanej w okolicach rodziny, do której i tak raz na jakiś czas jeździliśmy, ale jednak Zamość zawsze dziwnym trafem omijaliśmy. Tym razem jednak stwierdziliśmy, że czas to naprawić i zawitaliśmy w progi tego uroczego miasta. Zanim jednak zdjęcia i opinie o tym, co fajne, a co nie, przedstawmy najpierw w kilku słowach cel naszej podróży.

Zamość to miasto położone w południowej części województwa lubelskiego, zamieszkiwane przez niecałe 65 tys mieszkańców. Jest jednym z największych ośrodków kulturalnych, edukacyjnych i turystycznych regionu. Zaprojektowany na zlecenie Jana Zamoyskiego przez Bernardo Morando, najbardziej znany jest ze swojego unikalnego zespołu architektoniczno-urbanistycznego Starego Miasta, przez który bywa nazywany jest "perłą renesansu", "miastem arkad" czy "Padwą północy". Od 1992 r. zamojskie Stare Miasto wpisane jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO*. 

Po więcej informacji odsyłam do artykułu o Zamościu na Wikipedii, do którego link zamieszczam na końcu wpisu.

Do Zamościa dotarliśmy samochodem w sobotnie przedpołudnie. Mieliśmy nadzieję na to, że uda nam się uniknąć oblężenia turystów i nie będziemy mieli problemu ze znalezieniem miejsca parkingowego, do czego niestety przyzwyczaiła nas Warszawa. Okazało się jednak, że Zamość to nie Warszawa i miejscówka znalazła się bardzo szybko i w rewelacyjnej lokalizacji, na placu Stefanidesa przy Nowej Bramie Lubelskiej, zaledwie kilka minut spacerkiem od Rynku. Do serca Zamościa dotarliśmy w okolicach godziny 10:00. No i rozpoczęliśmy zwiedzanie.

Na pierwszy rzut poszedł Rynek Wielki, aczkolwiek wcale taki wielki to on nie jest, jeśli chodzi o rozmiar (mam wrażenie, że na wszystkich fotografiach jest on albo sztucznie powiększony, albo działa magia perspektywy). O ile ratusz większego wrażenia na mnie nie zrobił, ale tu się nie dziwiłam, bo nawet na zdjęciach, które widziałam wcześniej, nie wyglądał dla mnie zbyt spektakularnie, tak okalające go kamieniczki, a w szczególności kamienice ormiańskie, skradły moje serce. Wszystkie kolorowe, estetyczne, bez zbędnych reklam i bilboardów czy nawet nazw mieszczących się w nich lokali. To jest to, co lubię.

Chcieliśmy chwilę posiedzieć na Rynku, podumać, wypić herbatę, albo jakiegoś shake'a, bo przecież dzień zaczął się wyjątkowo upalnie, i zaplanować dalsze zwiedzanie - w mieszczącym się w ratuszu, punkcie informacji turystycznej, dostaliśmy darmową małą mapkę; jednak skutecznie przeszkodziła nam w tych naszych planach jedna rzecz - nic tam nie było jeszcze otwarte! Kawiarnie i restauracje dopiero rozkładały swoje ogródki, a punktów z lodami czy czymkolwiek było tam jak na lekarstwo.

W końcu stwierdziliśmy, że trudno, i czas ruszać dalej. Następny punkt? Katedra Wniebowstąpienia Pańskiego i św. Tomasza Apostoła. Ufundowana przez, o dziwo, Jana Zamoyskiego i zaprojektowana przez, znów o dziwo, Bernardo Morando. Do katedry weszliśmy bocznym wejściem i tu pojawił się niesmak, bowiem drzwi, przez które przechodziliśmy były... takie zwykłe, białe, plastikowe :/ No ale cóż. Niesmak pozostał. Wchodzimy do środka. Nie powiem, wielkiego WOW nie było. Ot, taka zwykła katedra jakich wiele, albo i niewiele. Bogato zdobiony ołtarz, kilka kapliczek w nawach bocznych (w tym jedna z relikwiami), ambona i organy. Widziało się wiele piękniejszych.

Obok katedry znajduje się dzwonnica z podobno świetnym punktem widokowym. Niestety odpuściliśmy sobie wchodzenie na nią, bowiem z wózkiem byłoby ciężko, a nie chcieliśmy chodzić turami. Poza tym Oniątko uparcie nie chciało zasnąć i trzeba było czymś je zainteresować - stanie w miejscu na pewno nie byłoby dobrym pomysłem.

Ruszyliśmy więc dalej. Tym razem naszym celem była Rotunda - punkt obowiązkowy naszej wycieczki z racji związanej z nią bolesnej historii naszych rodzin. Dojście do tego miejsca było tragiczne. O to Zamość nie zadbał - w miejscu, z którego rozpoczęliśmy spacer do Rotundy, ciężko było znaleźć jakikolwiek chodnik. Z jednej strony coś, co chodnik miało przypominać okazało się być niezbyt atrakcyjnym, wąskim przejściem zarośniętym krzaczorami. Z drugiej strony chodnika nie zaobserwowaliśmy - chodnik znalazł się nieco później, ładny, wyremontowany, ale tylko krótki odcinek. Całość zdobił, albo raczej szpecił, zniszczony krawężnik bez żadnych zjazdów, z których można by bezpiecznie skorzystać, aby przejechać z Oniątkowym wózkiem. Dalej przejście przez przejazd kolejowy i szeroki zakręt bez przejścia dla pieszych, co już wołało o pomstę do nieba.

No ale trafiliśmy do Rotundy - miejsca, gdzie według szacunków stracono ok. 8 tysięcy ludzi, w tym także dzieci; po której za kilka groszy na przysłowiowe pół litra, oprowadził nas lokalny pan Zdzisiek (imię zmyślone, ale wyglądał na Zdziśka) - najbardziej bezpośredni człowiek, jakiego dane nam było spotkać. Wędrówka z nim była przyjemna, aczkolwiek momentami wolelibyśmy mieć więcej czasu dla siebie - na przemyślenia i spokojne rozliczenie się z trudną, rodzinną historią. Plus dla pana Zdziśka za wyjaśnienie pochodzenia niektórych przedmiotów w Rotundzie, które normalnie pewnie byśmy minęli, nie zastanawiając się głębiej nad nimi.

Po zwiedzeniu Rotundy, spokojnym krokiem wyruszyliśmy w drogę powrotną, poprzez ładnie zagospodarowany teren Twierdzy Zamość. Chcieliśmy nawet wdrapać się na kuszące wiadukty, ale brak podjazdu dla wózków i schodkowa struktura owych wiaduktów, skutecznie nas do tego zniechęciły. Kolejny, nieprzemyślany punkt na mapie Zamościa.

Wróciliśmy na Rynek Wielki, gdzie snuliśmy się po wąskich, pustych uliczkach. Trafiliśmy na Rynek Solny i Wodny, ale tam też nie było nic ciekawego. Mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w wymarłym mieście.

Zamówiliśmy lody w jednej z lodziarni - ach! co to były za lody! Nie dość, że któraś z kolei gałka była gratisowa, w efekcie czego pozwoliliśmy sobie na małą, czterogałkową rozpustę, to jeszcze takich smaków nigdzie nie widzieliśmy. Smak Price Polo? Łamańcowy? Bezowy? Oreo? W zasadzie to nie było tam standardowego smaku lodów, stąd też wybór był ciężki. Ostatecznie coś tam wybraliśmy i powiem jedno - było PYCHA! Lody zjedliśmy na ławeczce (mogliśmy w lodziarni, ale tam było duszno z racji braku klimatyzacji) w uliczce, w której znajduje się Zamojska Aleja Gwiazd, którą łatwo przeoczyć, ale też w przypadku przeoczenia, nie ma nad czym rozpaczać, bo zbyt interesująca to ona nie jest. Kolejny minus to jednak próba dostania się do tej ławeczki. Nasza lodziarnia mieściła się gdzieś w kamieniczce pod arkadami. I niestety dojście i wyjście do niej znów pozbawione było jakichkolwiek zjazdów/podjazdów dla wózków. Zamiast tego pod naszymi nogami dumnie leżały wielkie płyty chodnikowe, po których wjechanie wózkiem z lodami w garści było nie lada wyzwaniem.

Lody zjedliśmy i stwierdziliśmy, że czas wracać. Bo niestety w tym Zamościu nic więcej raczej nie zobaczymy, a poza tym byliśmy umówieni na konkretną godzinę na obiad u rodziny.

Jak nam się podobał Zamość?

Uczucia mamy mieszane. Z jednej strony zachwycił nas klimat miasta, to, że czas płynie tam wolniej, wszechobecny spokój i sympatyczni, bezpośredni, swojscy ludzie, których spotkaliśmy na swojej drodze, a także czyste powietrze wiejskich okolic, gdzie nawet nie trzeba sięgać po raporty smogowe, żeby wiedzieć, że można śmiało wyjść na dwór.

Z drugiej strony zawiedliśmy się tym, co faktycznie tam zastaliśmy. Bo o ile same Stare Miasto i okalające Rynek Wielki kolorowe, ormiańskie kamieniczki, są ładne, to jednak miasto jako całość pozostawia wielki niedosyt. Po części wydaje mi się, że spowodowany jest zbyt wielkimi oczekiwaniami, podsycanymi już od czasów podstawówki i pierwszych lekcji o historii i wyjątkowej architekturze tego miasta. Po części zaś winą obarczam taki, a nie inny okres, na który przypadła nasza wizyta - widać było, że miasto dopiero szykuje się na przypływ turystów. Kawiarniane i restauracyjne ogródki dopiero były rozstawiane, a większość miejsc nieczynna. Dokuczało nam też coś, na co pewnie jeszcze rok temu zupełnie nie zwrócilibyśmy uwagi - dziurawe i wyjątkowo nierówne chodniki z absurdalnie wysokimi krawężnikami i brakiem podjazdów, przez co wypad na zamojską Starówkę z wózkiem dziecięcym, inwalidzkim czy o kulach, jest nie lada wyzwaniem.

Może do Zamościa jeszcze kiedyś wpadniemy. Jednak na pewno nie z wózkiem dziecięcym :)

Zamojski ratusz. Tak słynny, że jak się już go widzi na własne oczy z bliska, nie robi już takiego wrażenia. Pominę fakt, że mnie to on nigdy swą urodą nie zachwycał, ale co tam :)

Panorama Rynku Wielkiego. Może nie najlepszej jakości, ale zawsze jakaś jest (nie dość, że fotograf ze mnie żaden, to jeszcze zdjęcia robione aparatem w telefonie). No i można zobaczyć na niej te wszechobecne pustki, jakie zastaliśmy w samym sercu Zamościa. Link powinien odnieść do zdjęcia w pełnych rozmiarach.

To, co mnie najbardziej urzekło w zamojskim Starym Mieście, czyli kamienice ormiańskie. Przepięknie zdobione, kolorowe. Prawdziwe perełki. Ich nazwa pochodzi od Ormian, którym to przydzielił tą część miasta założyciel Zamościa - Jan Zamoyski.

Kolejny dowód wszechobecnych pustek. Jeden z punktów gastronomicznych dopiero rozstawia swój ogródek. Przy żółtej kamieniczce znajduje się Zamojska Aleja Gwiazd.

Wspomniana Aleja Sław. Naprawdę nic specjalnego. Niezbyt wyeksponowana i dość zaniedbana - pokryta sporą ilością ptasich odchodów, petów i innych śmieci. Zobaczyłam ją tylko przez przypadek, bo upadł mi na ziemię papierek i schyliłam się, by go podnieść.
Kolejna porcja kamieniczek. Nieco mniej kolorowych i zdobionych niż te ormiańskie, ale i tak bardzo ładnych.
Arkady. Na Rynku ich pełno. Są urokliwe, dają tak czasem potrzebny cień. Niestety dojście do niektórych lokali, ukrytych w ciągu arkad jest nieco utrudnione dla osób poruszających się na wózkach, w tym także dla rodziców z małymi dziećmi, które jeszcze nie chodzą. Brak jakichkolwiek zjazdów skutecznie zniechęca do odwiedzenia któregokolwiek z nich.
Katedra, która według mojej oceny z tylu prezentuje się o niebo lepiej niż z frontu. Tuż obok niej Starówka, dawny Pałac Zamoyskich i pomnik założyciela miasta.
Katedralny ołtarz. Standardowo zagrodzony barierkami.
Ciekawe widoki w jednej z kapliczek. Nie wiem, jak Wy, ale ja osobiście nienawidzę takich widoków i nie pojmę umiłowania kościołów do takiego eksponowania ludzkich szczątków :/
Ołtarz w jednej z katedralnych kaplic.
Jakiś taki jegomość bliżej nieznanego pochodzenia, ale jak dostał takie miejsce w jednej z kaplic, pewnie ktoś mega ważny dla historii Zamościa.
Ambona.
Organy.
Sklepienie w katedrze.
Taka tam figurka na tyłach katedry.
Zdobienia nad wejściem do katedralnego muzeum.
Zegar słoneczny.
Dzwonnica i punkt widokowy w jednym. Trochę szkoda, że nie daliśmy rady tam wejść.
Jedna z wielu bram Twierdzy Zamość. Ta na zdjęciu to akurat Brama Szczebrzeska.
Fragment murów Twierdzy Zamość.
Fragment murów Twierdzy Zamość wraz z Bramą Szczebrzeską i Katedrą w tle.
Zachowany fragment oryginalnej bramy. Mój od wieków nie używany niemiecki poległ na próbach rozszyfrowania tego napisu.
Brama na Rotundę.
Ostateczne przypomnienie o tym, gdzie jesteśmy.
Ślady po kulach na drzwiach jednej z cel.
Takie tam wiadukty nad torami, po których chcieliśmy przejść, ale musieliśmy zrezygnować ze względu na brak dostosowania do wózków.
Jeszcze raz zamojski ratusz. Tym razem z innej perspektywy.
Idealne miasto...
Okolice Zamościa, czyli wsi spokojna, wsi wesoła...




Komentarze